340 likes | 511 Vues
Przyjaciel wie…. Zbiór opowiadań. Polarna przyjaźń. Marta Wróblewska. Przemierzałem samotnie śnieżne wydmy Bieguna Północnego. Moje ciepłe białe futerko smagały nieprzyjemne wiatry. Wtedy, już u kresu sił, zobaczyłem powiewające na wietrze namioty ze skóry. Poszedłem
E N D
Przyjaciel wie… Zbiór opowiadań
Polarna przyjaźń Marta Wróblewska
Przemierzałem samotnie śnieżne wydmy Bieguna Północnego. Moje ciepłe białe futerko smagały nieprzyjemne wiatry. Wtedy, już u kresu sił, zobaczyłem powiewające na wietrze namioty ze skóry. Poszedłem tam, aby zdobyć choć odrobinę pożywienia. Nagle złapały mnie duże brązowe łapy. Poddałem się im i wtedy przed oczami pojawiła mi się okropna ciemność. Kiedy się ocknąłem, zobaczyłem małą ludzką twarz pochylającą się nade mną. Ogarnęła mnie panika, chciałem uciekać, ale drobne ręce powstrzymywały mnie. Potem ludzka istota nakarmiła mnie gulaszem z foki. Słyszałem, jak wieczorem rozmawia z kimś: - Tato! On jest przecież taki mały! Na pewno nie przetrwa sam na Biegunie. - Moja droga, Windey, nie możemy trzymać niedźwiedzia polarnego w domu… No dobra, możemy spróbować - westchnął rozmówca z niechęcią.
Przez tydzień spędzony w wiosce bardzo pokochałem Windey. Często razem bawiliśmy się w chowanego przy wielkich kamieniach, których było mnóstwo w okolicy. Nazwała mnie Snomy. Kiedy nadchodziła noc, tuliliśmy się do siebie, aby się ogrzać. Pewnego razu podczas zabawy w chowanego schowałem się tak dobrze, że Windey szukała bardzo długo, ale mnie nie widziała. Wtedy właśnie zdarzyło się coś strasznego. Zza największego z kamieni wyskoczył ogromny polarny niedźwiedź, szczerząc białe kły. Chciałem ostrzec Windey - skakałem, drapałem pazurkami, ale ona chyba mnie nie widziała. W jednej krótkiej chwili niedźwiedź chwycił ją za futrzaną kurtkę i uciekł. Co prawda biegłem za nim, ale wkrótce straciłem trop. Zawróciłem do wioski i piszcząc, skacząc, próbowałem przekazać mieszkańcom wiadomość, lecz oni jedynie śmiali się, twierdząc, że chcę się pobawić. Ponownie więc wyruszyłem na poszukiwania.
W końcu zmęczony dotarłem do jakiejś jaskini. Wszedłem do środka i zobaczyłem coś, od czego aż mnie dreszcz przeszedł. Przy ścianach walały się nie do końca obgryzione kości, wszystko spowijał brudny śnieg. Nagle ją zobaczyłem. Windey stała jakby w klatce, otoczona wysokimi kośćmi. Nie miała szans na ucieczkę. Przemknąłem koło niej cichutko, lecz niestety zauważyła mnie. - O, Snomy! - krzyknęła. W jednej chwil niedźwiedź złapał mnie swymi łapami i znalazłem się obok niej. - Witaj, niedźwiadku – powiedział, śmiejąc się z tego, że na niego warczę. - Zostaw nas - pisnąłem o wiele za cienko. - A co mi zrobisz, jeśli ci powiem, że dziewczynkę zjem, bo ostatnio nie mogę znaleźć pożywienia, a ciebie zostawię sobie… do towarzystwa? Na pewno mnie zjesz albo ugryziesz – sarknął. Niedźwiedź już zbliżał pysk do Windey… - Nieeeee! – wydałem z siebie nienaturalny wręcz dźwięk. - Co? – Ogromne zdziwienie malowało się w jego oczach. - Posłuchaj, mogę przynieść ci dużo mięsa z wioski, tylko błagam, oszczędź ją.
Stał chwilę zdumiony całą sytuacją. Badał mnie wzrokiem. Wreszcie rzekł: - No dobra. Dziewczyna idzie po mięso, ty - zostajesz. - Dlaczego? - zapytałem, mając nadzieję na negocjacje. - Bo tak – uciął krótko naszą dyskusję. I niestety, stało się tak, jak powiedział. Windey wróciła do jaskini z koszem wypełnionym suszonym mięsem, a potem poszła, szlochając. Ja zostałem z olbrzymim niedźwiedziem. Dni mijały. Byłem markotny, mało spałem, nic nie jadłem, aż w końcu niedźwiedź, wyraźnie mając dosyć mego zachowania, powiedział: - Idź już do swojej wioski, ale… proszę - tu zrobił wielkie, smutne oczy - odwiedzaj mnie czasem... - Będę – szepnąłem. Potem uściskałem serdecznie niedźwiedzia, pożegnałem się i zostawiając małe ślady łapek w śniegu, pobiegłem do Windey…
Niezwykła przyjaźń Adrianna Wolańska
To był piękny dzień. Chyba nigdy go nie zapomnę. Był to dzień moich jedenastych urodzin. W tym roku miałem dostać szczególny prezent – psa. Już od wielu lat marzyłem o wiernym, czworonożnym przyjacielu, który będzie mnie słuchał, z którym będę mógł biegać po podwórzu i ścigać się przy garażu. Wiedziałem, że to obowiązek i to nie mały, ale marzenie to marzenie. Tego dnia po lekcjach miałem czekać na rodziców pod domem, aby szybko mogli mnie zabrać do sklepu. Byłem bardzo szczęśliwy i zniecierpliwiony. W sklepie wyjątkowo nie było dużo ludzi. Znałem to miejsce doskonale, ponieważ za każdym razem, kiedy byłem w centrum handlowym, odwiedzałem ten sklep. Dzisiaj jednak było inaczej niż zwykle – miałem inny nastrój, nie byłem smutny, że znowu będę musiał wyjść samotny i nieszczęśliwy. Podeszliśmy do pani ekspedientki i poprosiliśmy o pomoc. Kobieta była uśmiechnięta i miła.
Zaprosiła nas do pomieszczenia z psami. Przypatrzyłem się im wszystkim bardzo dokładnie i poczułem się rozczarowany. Każdy z nich miał kokardkę albo ozdobę na ogonie, albo jakąś niezwykłą fryzurę. Nie o takiego psa mi chodziło. Chciałem mieć dużego, zwykłego psa, którego mógłbym wyszkolić, z którym mógłbym się zwyczajnie bawić. Jednak spróbowałem – jak tylko powiedziałem „Chodź tu” do jednego z psów, podeszły wszystkie ze sztywno uniesionymi głowami. Nie, mój pies miał być żywiołowy, pełen radości i szczęścia. Miałem już nawet imię dla swojego psa, brzmiało ono Bardon, ale do żadnego z tych tu zgromadzonych nie pasowało. Rodzice chyba zauważyli, że coś jest nie tak.
- Synku, co się stało? – zapytała mama. - No, jakoś tak inaczej sobie tego psa wyobrażałem – powiedziałem niechętnie. - To ja mam pomysł, pojedziemy do innego sklepu – wystrzelił tata. - Ok – odparłem bez entuzjazmu. Powoli ruszyłem do wyjścia, a rodzice za mną. Dziwne, zawsze myślałem, że pieska wybiorę sobie właśnie w tym sklepie. Przy kasie rozmawiały dwie panie, miny miały bardzo zmartwione. Ach, to przecież wtedy nie było istotne… a może? Nagle jedna z nich zawołała za mną: - Chłopczyku!? - Słucham? – rzekłem zmieszany. - Mógłbyś tu na chwilę podejść? – zapytała druga. Szybkim krokiem podszedłem do lady, na której stała mała klatka. Panie miały dziwne miny, nie mogłem ich rozszyfrować.
- Posłuchaj, zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego chcesz akurat mieć psa, a nie jakieś inne zwierzątko? – kobieta mówiąc to, uśmiechała się szeroko. Nie spodziewałem się takiego pytania, więc zaskoczony przez dłuższy czas milczałem. Dla mnie było oczywiste, że chcę mieć psa, i tyle. Nikt nigdy nie pytał mnie, dlaczego, i nie potrafiłem tego wytłumaczyć. - No nie wiem, jakoś tak zawsze chciałem mieć psa… - odparłem. - Zastanów się, może warto by mieć takiego mniejszego przyjaciela? – powiedziała kobieta z brązowymi włosami. - Co ma pani na myśli? – do rozmowy włączyła się mama. - Proszę spojrzeć na tę małą myszkę, której niestety nikt nie chce kupić. Zaobserwowałyśmy, że pani syn często i chętnie odwiedza nasz sklep i lubi tutejsze zwierzątka… - mówiła, wciąż się uśmiechając. - Hm… Wcześniej tu nie było tej myszki – zauważyłem. - Tak, szefowa przywiozła ją dzisiaj i mamy tylko tydzień, żeby ją sprzedać, inaczej trafi do schroniska – tym razem odezwała się druga kobieta.
Odeszliśmy kawałek od lady i zaczęliśmy się zastanawiać, co zrobić. Widziałem jednak, że kobiety cały czas rozmawiały szeptem. Zrobiła na mnie wrażenie ta myszka, była taka mała i ten kremowy krótki ogonek. Postanowiłem, że warto byłoby spróbować zaprzyjaźnić się z tym zwierzątkiem. - Zdecydowałem się, że kupię tę myszkę – powiedziałem wreszcie. - Dobrze – Ekspedientka starała się przybrać obojętny wyraz twarzy, nabijając na kasę klatkę i karmę. - Dziękujemy, do widzenia – zawołała za nami jeszcze ta druga. Gdy dojechaliśmy do domu, już się ściemniało. Mama pomogła mi wnieść klatkę, a tato zaparkował auto w garażu. Po kolacji postawiliśmy klatkę na stole i pierwszy raz wziąłem myszkę na ręce. Była taka miła w dotyku… Postanowiłem nazwać ją Mimi, bo była taka słodziutka, kiedy patrzyłem jej w oczy. - Cieszę się, że wreszcie spełniło się twoje marzenie, synku – szepnęła mama. - Jestem bardzo zadowolony z wyboru. Do tej pory myślałem, że przyjacielem człowieka może być tylko pies, jednak czuję w Mimi coś niezwykłego – odpowiedziałem zachwycony. - Grunt to zachować męską postawę – powiedział tato. - Masz na myśli to, że nie rozpłakałem się, nie kupując psa? – zapytałem i wszyscy się roześmialiśmy.
Cudownie było mieć taką myszkę w domu. Z dnia na dzień byłem do niej bardziej przywiązany. Czułem, że między nami utworzyła się prawdziwa więź, przyjaźń inna i o wiele silniejsza niż ta, która łączyła mnie z kolegami. Pewnego dnia, kiedy odrabiałem lekcje, a było to dokładnie dwa miesiące po tym jak Mimi zamieszkała z nami, mama powiedziała, że należy pójść z myszką do weterynarza. Zgodziłem się, bo wiedziałem, że taka wizyta to nic strasznego nawet dla tak małego zwierzątka. Mimi była bardzo grzeczna, jeśli tak można określić zwierzęce zachowanie. Pamiętam, że nawet pierwszej nocy, kiedy z nami zamieszkała, nie piszczała ani nic takiego. Wybraliśmy się do weterynarza całą rodziną, bo sam nie dałbym rady. Mimi siedziała cichutko w swoim pudełeczku, które kupiłem jej specjalnie do przewożenia. Weterynarz był bardzo miłym człowiekiem, a jego asystentka była jeszcze lepsza, od razu poczęstowała mnie cukierkiem i zaniosła Mimi do gabinetu, gdzie wszedłem także ja z mamą.
Doktor oglądał myszkę bardzo długo, po czym powiedział: - Bardzo mi przykro, ale ta myszka musi przejść bardzo ciężki zabieg i to natychmiast, gdyż grozi jej śmierć. Musi pani podpisać zgodę na tę operację, jest ona bezpłatna. Mama podpisała, ja usiadłem i czekałem, czekałem… Wszystko wydawało mi się okropne, nawet miła asystentka, która jeszcze parę razy częstowała mnie cukierkiem. Zabieg trwał chyba trzy godziny, a miał trwać godzinę. Pięć po drugiej z gabinetu wyszedł weterynarz z cierpką miną. Zwrócił się do mnie: - Chłopcze, bardzo mi przykro, ale twoja myszka… nie przeżyła tego zabiegu. - Nie!!! – krzyknąłem i wybiegłem z budynku. Rodzice nawet za mną nie wołali, chyba wiedzieli, co czuję. Teraz już wiedziałem, dlaczego panie ze sklepu tak się dziwnie uśmiechały… Przypomniałem sobie ich miny… Mimi była chora i one o tym doskonale wiedziały. Chciały się jej pozbyć, a ja ją tak kochałem…
Marzenie Magdalena Kokocińska
Jestem Pola, mam osiem lat i chodzę do drugiej klasy szkoły podstawowej. Jestem bardzo szczęśliwa, bo moja mama i tato nareszcie więcej zarabiają. Ale zacznę wszystko od początku. Rozdział 1 Moje marzenie Bardzo lubię chodzić do szkoły, jednak prawie wszystkie moje koleżanki mają psy, a ja nie, więc czasem jest mi smutno. Zawsze bardzo chciałam mieć psa, jednak nie mamy pieniędzy, by go kupić i potem utrzymać. Poza tym mam uczulenie na sierść i niestety nie mogę mieć zwierzaka w domu.Moja mama jest rzeźbiarką, tato malarzem, dlatego nie zawsze mamy wystarczająco dużo pieniędzy. Wszystko zależy od tego, czy ludziom podobają się ich prace, czy nie. Ja uważam, że wszystkie są piękne.
Gdy mama odprowadziła mnie ostatnio do szkoły, zauważyłam, że wszystkie dziewczynki z mojej klasy stały w kółku i przyglądały się czemuś z zaciekawieniem. Bardzo mnie to zainteresowało, więc szybko do nich podbiegłam. Zobaczyłam tam jedną z moich koleżanek ze szczeniaczkiem na rękach. Był piękny, słodki, milutki i taki mały. Był to czarny labrador, najłagodniejszy pies świata. Podeszłam do Karoli i spytałam: - Skąd go masz? Jak się nazywa? - Wczoraj przyjechała moja babcia i przywiozła mi go, nazywa się Czaruś – odpowiedziała Karola i dodała: - Możesz go pogłaskać, nic ci nie zrobi.
Już wyciągałam rękę, gdy nagle ktoś mnie zawołał. Była to Klara, czyli moja prawie najlepsza koleżanka. Pożegnałam się z Karolą i pobiegłam przywitać się z Klarą. Klara ma długie czarne włosy, zaś Karola całą głowę w blond lokach. Klara opowiedziała mi o tym, jak próbowała namówić rodziców na psa lub kota, ale się nie zgodzili. To tak samo jak moi. Chwilę po tym zadzwonił dzwonek na lekcję. Po południu byłam umówiona do dentysty, ponieważ od kilku dni bolał mnie ząb. Okazało się, że muszę mieć plombę. Niewiarygodne, doktor zaproponował mi kolorową plombę, nie wiedziałam, że takie są. Wybrałam różową, bo to mój ulubiony kolor. Po wizycie pojechałam do domu. Jak tylko odrobiłam lekcje, włączyłam komputer i szperałam trochę w Internecie, by dowiedzieć się czegoś więcej o labradorach.
Później poszłam do mamy, żeby z nią porozmawiać. - Mamo, tak bardzo chcę mieć psa – powiedziałam. - Wiem, kochanie, ale kolekcja moich nowych rzeźb się nie sprzedaje, a tato jeszcze kończy swoje nowe obrazy, więc nie możemy sobie pozwolić na dodatkowe wydatki, poza tym masz alergię – odpowiedziała mama. - Mamo, ale możemy kupić psa dla alergików – zaproponowałam. - Tak, ale na razie nie mamy zbyt dużo pieniędzy, a takie psy są drogie. Po tej rozmowie poszłam spać.
Rozdział 2 O nowej sąsiadce i świetnym pomyśle Następnego dnia wcześnie wstałam i rozmyślałam. Próbowałam zrozumieć to, że mam alergię i nie będę mogła mieć psa z prawdziwą sierścią lub w ogóle psa. Nagle zadzwonił budzik, więc szybko się zerwałam i pobiegłam się umyć. Ubrałam się, zjadłam śniadanie i poszłam do szkoły. W szkole, jak zwykle, rozmawiałyśmy z koleżankami, ja mówiłam o psach, one o zadaniu domowym z polskiego. Gdy wracałam do domu myślałam o wielu rzeczach, lecz gdy przechodziłam obok domu naszej sąsiadki, zauważyłam, że ktoś coś wynosi. Szybko pobiegłam do bramy i uważnie się przyglądałam. Przed domem stały wielkie kartony, a robotnicy wynosili meble. Podeszłam do drzwi i leciutko zapukałam. Otworzyła mi nasza sąsiadka, pani Ula.
Spytałam, co się dzieje. - Niestety, muszę się wyprowadzić, moja córka mieszka tak daleko, a ja nie chcę na starość być sama, jeszcze, nie daj Boże, zachoruje i kto się mną zajmie – powiedziała pani Ula. Zrobiło mi się smutno, jednak nie wiedziałam, że przeprowadzka pani Uli będzie związana z najlepszą rzeczą, jaka mi się przytrafiła. Pożegnałam się i ruszyłam w stronę domu. Nie mogłam się doczekać nowych sąsiadów, choć już mi brakowało trochę pani Uli. Tydzień później wprowadzili się nowi właściciele domu. Co najważniejsze, okazało się, że mają hodowlę psów. Jak się potem okazało, były to psy dla alergików, gdyż pan Tomek i pani Olga mieli uczulenie na sierść. Któregoś dnia wpadłam na pomysł, że będę wyprowadzać ich psy. Sąsiedzi się zgodzili, a ja byłam chyba najszczęśliwszą osobą na świecie. Zawsze po szkole chodziłam do sąsiadów, pani Olga dawała mi smycz i wychodziłam z psem na spacer. Byłam bardzo zadowolona.
Któregoś dnia, gdy już byłam w domu i odrobiłam lekcje, mama zawołała mnie do salonu. Powiedziała, że tato ma jutro wernisaż i chciał, żebym pojechała. Bardzo się ucieszyłam, bo nie zawsze mam okazję być na premierowym pokazie obrazów taty. Ciekawe, co on tym razem wymyślił – zastanawiałam się. Bo tato nie pokazuje swoich obrazów przed premierą nawet mi i mamie. Może to coś specjalnie dla mnie? Powiedziałam mamie, że oczywiście chcę jechać i poszłam spać. Przed zaśnięciem jeszcze rozmyślałam o psie, o wernisażu i nie mogłam się doczekać następnego dnia. Zamknęłam oczy i śniłam o pięknych, kolorowych krainach, o różnych zwierzętach i o własnym psie.
Rozdział 3 Wielki sukces! Następnego dnia była sobota, premiera obrazów taty. Byłam bardzo podekscytowana. Mama od rana nas pakowała, wernisaż miał być w Warszawie, a my mieszkamy w Szczecinie. Czekała nas długa podróż. Jednak to bardzo ważny dzień, więc nie przejmowałam się trasą. Według taty mieliśmy dotrzeć na miejsce około siedemnastej, a uroczystość była planowana na dwudziestą. Tato miał rację, dotarliśmy o siedemnastej. Wszyscy w biegu rozpakowaliśmy się i poszliśmy na kolację, która była po prostu wspaniała. Gdy wróciliśmy do pokoju, mama powiedziała, że już za dwadzieścia ósma i bym przebrała się w sukienkę, która leży na moim łóżku. Gdy już wszyscy byliśmy gotowi, zeszliśmy na dół. Tatę przywitano gromkimi brawami. Na pokazie byli też moi dziadkowie, babcia miała piękną, długą, złotą suknię, a dziadek włożył swój najlepszy garnitur. Wszystkim bardzo podobały się obrazy taty, ale mnie i mamie najbardziej. Przedstawiały one dziewczynkę, która była smutna i bardzo jej się nudziło. To chyba byłam ja?
Prawie wszystkie obrazy się sprzedały. Tato dostał tajemniczą propozycję, o której powiedział nam dopiero w pokoju. Okazało się, że pewien bogaty mężczyzna chce kupić cała kolekcję obrazów taty, nawet te najdroższe. Bardzo się uciszyłyśmy, bo może wreszcie będzie w domu więcej pieniędzy. I tak było. Tajemniczy mężczyzna kupił wszystkie obrazy i zapłacił za nie naprawdę dużo. Dzięki temu mama zgodziła się na terapię odczulającą mnie z alergii na sierść. Chodziłam na nią dość długo, ale udało się, wyleczyłam się z alergii. Od czasu wernisażu w Warszawie dzieła moich rodziców zaczęły się sprzedawać i zawsze mamy pieniądze. Pewnego dnia, gdy wróciłam do domu, usłyszałam popiskiwanie. Podekscytowana poszłam do salonu i zobaczyłam małego szczeniaczka, koszyk dla niego, smycz i obrożę. Mama powiedziała, że od dziś to mój pies i czeka na swoje imię. Podbiegłam do mamy, dałam jej buziaka, podziękowałam też tacie. I przytuliłam Miśka, mojego pierwszego własnego psa.
Ilustracje: Klasa 5 A, Szkoła Podstawowa nr 15 we Wrocławiu Redakcja: Magdalena Kokocińska i Aleksandra Wielogórska