300 likes | 420 Vues
Oto i nasza trasa przez Etiopię: Zaczęliśmy w Addis Abebie, potem przez Debre Libanos, Bahir Dar, Gonder, Axum, Tigrai, by wreszcie osiagnąć Lalibelę. Wróciliśmy następnie samolotem do stolicy. Przesiedliśmy się w terenowe jeepy i zaczęliśmy podróż na południe.
E N D
Oto i nasza trasa przez Etiopię: Zaczęliśmy w Addis Abebie, potem przez Debre Libanos, Bahir Dar, Gonder, Axum, Tigrai, by wreszcie osiagnąć Lalibelę. Wróciliśmy następnie samolotem do stolicy. Przesiedliśmy się w terenowe jeepy i zaczęliśmy podróż na południe. Mijając po drodze jeziora i mnóstwo ciekawych miejsc, dotarliśmy do Parku Narodowego Mago, by odwiedzić tutejsze plemiona, żyjące w odwiecznym porządku z naturą…
Rześki świt w Addis Abebie. To nie jest malownicze miasto. Wiem, że jest to cośkolwiek dziwne określenie, ale tutejsza bieda jest nieciekawa. Rozkopane pobocza i chodniki, zwały blachy falistej użyte jako ściany, dachy, płoty, cokolwiek bądź jeszcze. Wszystko pokryte ponurym całunem szarości i burości. Co krok rozkopane i niedokończone budowy, wieczne rusztowania i wykopy… Na szczęście tak ponuro jest tylko w stolicy. Dalej też mamy biedę, ale już znacznie weselszą! Mam dziwne wrażenie, że miejska bieda na całym świecie jest do siebie uderzająco podobna. Wieczny plac budowy widać było również w Indiach i w Egipcie. Barwne życie ulicy, na której dzieje się po prostu wszystko, od pucybuta do warsztatu samochodowego – było też w New Delhi! Niemniej Indie odbieram już jako bogatsze. Była tam znacznie lepiej rozbudowana infrastruktura… Ale przejdźmy dalej.
Czystość się w Etiopii ceni. Do tego stopnia, że dba się bardzo nawet o czystość obuwia. Popularnym widokiem jest grupka klientów korzystająca z usług pucybuta. Sport to zdrowie! Każdego ranka tłumy uprawiających jogging można spotkać nawet daleko poza Addis Abebą…
Etiopczycy to nad wyraz spokojni ludzie. Na zdjęciach kolejno trzy moje wielkie zdumienia: tłumy ludzi siedzące w ciszy i spokoju przy drogach, na polach, pod drzewami czy wokół kościołów. Na zdjęciu obok – przyjęcie weselne. Restauracja wypełniona po brzegi odświętnie ubranymi mężczyznami, w ciszy i spokoju spożywającymi narodowe potrawy. Fotografia na dole – wnętrze knajpy w Bahir Dar. Jedyne źródło hałasu to telewizor grający teledyski. Każdy skrawek siedziska zajęty przez pijących z namaszczeniem tellę, miejscowy podpiwek… Rozmów brak! Jedynymi gadającymi jesteśmy my, turyści, oraz zagadnięci przez nas…
A oto i tętniąca życiem ulica! Tłumy ludzi, którzy raczej stoją i na coś czekają, zamiast gdzieś się spieszyć… Choć niektórzy są w ruchu, a jakże. Rozkopane niemiłosiernie ulice nikomu nie przeszkadzają, tworzą niepowtarzalny klimat… Przejeżdżająca ciężarówka wyładowana bawełną robi łoskot jak ciężki międzygalaktyczny krążownik. Wszystko jest tu spontaniczne, wszystko naturalne, wesołe i kolorowe. Tylko spojrzenia, kierowane w stronę niebotycznie bogatych obcokrajowców, jakieś takie smutne…
Przy drogach często straszą relikty wcale nie tak dalekiej przeszłości. Widzieliśmy co najmniej sześć wraków czołgów na odcinku 200 km. Na południu, w dolinie Omo, natknęliśmy się na całkiem świeżo wyglądające działo… Kierowców nie sposób nazwać tu ostrożnymi… Bardzo często widywało się leżącą do góry kołami ciężarówkę. Nikt nie dbał o ładunek, albo może jeszcze nikt nie zdążył go rozkraść…
Takie oto są etiopskie chatynki… zazwyczaj konstrukcja z patyków, oblepiana gliną, błotem i krowił łajnem. A czasem układane z kamieni. Architektura generalnie bardzo do siebie podobna, zarówno na północy, jak i na południu. Wszystko zależy od tego, czego więcej pod ręką. Budownictwo oparte o patyki, błoto i kamienie… Kochani, doceńmy wielką płytę! Szanujmy Ytonga! Choć z drugiej strony, wolę etiopskie błotko, niż eternit…
W tej oto chatynce o średnicy może niecałych półtora metra mieszka kobieta. Ma w środku posłanie, spiżarnię, oraz – uwaga! – również kuchnię. Jest to palenisko odgrodzone od reszty „pokoju” murkiem z kamieni, które służy dzieki temu też za centralne ogrzewanie. Po tym, jak się już palenisko rozpali i z patyków zostaną żażące się węgle, kobieta kładzie się przy murku z rozgrzanych kamieni i ma w ten sposób ciepło przez całą noc… Zawsze podziwiałem ludzką pomysłowość w świecie ubogim w zasoby i uzbrojenie techniczne… Ale jeszcze nigdzie na świecie nie widziałem tylu zastosowań zwykłego patyka, ani też tylu „patykowych” konstrukcji, co w Etiopii…
Przejdźmy do milszych widoków. W końcu po widoki tu przyjechaliśmy! Krajobrazy Etiopii doprawdy potrafią zapierać dech w piersiach…
A oto i XVI-wieczny Most Portugalski. Zbudowano go z użyciem białek z tysiecy strusich jaj, dlatego stoi do dzisiaj…
Wnętrze kościoła Ura Kidane Mihret, znajdującego się na wyspie, na jeziorze Tana. Dzięki takiemu położeniu zaliczamy po drodze bardzo przyjemny rejsik stateczkiem. Piękna i ogromna konstrukcja z trzciny, drewna i… owszem, błota. Malowidła kilkusetletnie, zdaje się, że jednak odrestaurowane.
Etiopska pobożność w niektórych wypadkach bardzo przypominała mi muzułmańską… Oczywiście tylko w niektórych. Ale bardzo podobnie bije się tu pokłony, nie w kierunku Mekki, ale świątyni… Na zdjęciu obok mnich (albo kapłan?) błogosławi krzyżem jednego z wiernych. Jest to cała ceremonia błogosławieństwa, kiedy to wierny całuje kilkakrotnie krzyż, a kapłan głaszcze wiernego owym krzyżem, kilkakrotnie po twarzy, głowie, a wreszcie i po plecach… Rytuał ów chyba jednak nie jest ściśle uregulowany i kolejność owego głaskania i całowania krzyża zależy chyba od osobistych inwencji zarówno wiernego, jak i kapłana. Przy pewnej okazji kapłan nawet klepał kobietę po plecach krzyżem numer mniejszym od bojowego topora… a wyglądało to troszkę jak swoisty masaż… Notabene. Nie umiałem tutaj odróżnić mnicha od kapłana…
W lewym górnym rogu mauzoleum w Axum, gdzie ma podobno przebywać prawdziwa Arka Przymierza. Pilnuje jej jeden mnich, który ma jedyne i niezbywalne prawo jej doglądać. Gdyby ktoś inny ujrzał Arkę… rozsypała by się w proch. Spokoju mnicha i Arki pilnuje ciężkozbrojna lejbgwardia, mająca na podorędziu oprócz kałachów, także granatniki i działka przeciwpancerne... Nic dziwnego, że Arce grozi rozpad w proch i pył… Dwa pozostałe zdjęcia to jeden z monolitycznych kościołów, ale wcale nie z Lalibeli. Takich monolitów jest w okolicy kilkadziesiąt… po prostu tyle ich tu jest…
Axum słynie ze stel króla Remhai. Pochodzą z czasów przedchrześcijańskich. Jedną stelę capnęli swego czasu Włosi, ale ruszyło ich sumienie i stela wróciła w końcu do Axum. Niestety, podczas ustawiania – przewróciła się. Polacy nucą nad pokruszoną stelą: „przewróciło się, niech leży…” Pod stelami znajdują się komory grobowe. Wpada tam ładne światło przez prześwity w suficie… Niestety, mając szczęście do światła, nie mieliśmy szczęścia do krajobrazu. Trwa restauracja, prastare monumenty otoczono płotem z całkiem współczesnej blachy falistej… wybitnie niefotogenicznej…
W lewym górnym rogu miejsce, które nazwałem Małym Angkorem… To było w Gondarze, do którego jeszcze dojedziemy… Z prawej strony Łaźnia Królowej Saby — stawik, gdzie zbiera się woda w porze deszczowej. Kiedyś nad tym stawem poświęcono podobno Arkę Przymierza, odtąd tutejsza woda stała się święta… i nie wolno jej pić! Kąpać się za to można — z czego korzystają głównie faceci, w stosownym świętym stroju — stroju Adama… Na dole – barwne kosze, plecione z trawy owijanej ciasno nitką. Produkcja jednej sztuki zajmuje od kilku tygodni, do kilku miesięcy…
Oto i Gondar, a w nim Łaźnie Króla Fasilidesa. Ów król słynie z przywrócenia w Etiopii narodowego kościoła. Jego ojciec Susneyos przeszedł na katolicyzm w ramach umowy – chrzest w zamian za pomoc przeciwko muzułmanom. Było to dla niego fatalne w skutkach – natychmiast stracił cały autorytet władcy, ludzie woleli śmierć niż katolicyzm. Susneyos w końcu abdykował na rzecz Fasilidesa, który wypędził jezuitów i zawarł układ… z muzułmańskimi sąsiadami, żeby ci nie wpuszczali misjonarzy katolickich przez swój teren do Etiopii. Był nawet gotów zaprosić misjonarzy muzułmańskich, w ramach dobrosąsiedzkich stosunków z Jemenem, ale w obliczu oporu poddanych, pomysł ten upadł…
Debre Birhan Selassje. Dosłownie jego nazwa znaczy „wzgórze światła”. XVII-wieczny kościół w Gondarze, który przeżył najazd Mahdystów z Sudanu. Legenda mówi, że choć najeźdźcy spalili każdy inny kościół w mieście, gdy chcieli to samo uczynić z Debre Birhan, otoczył ich rój kąsajacych pszczół, zaś u wrót kościoła stanął sam archanioł Michał z mieczem gorejącym… Podobno najciekawsze w tym kościele jest wnętrze, mnie jednak wystarczająco mocno zaaferowało to, co na zewnątrz. Koniec końców, do środka nie zajrzałem… Bardziej od malowideł cenię sobie bowiem ciekawą architekturę, a tutaj mamy wnętrze architektonicznie raczej proste…
Lalibela! Słynny Bet Giorgios, służy chyba za nieoficjalne godło Etiopii. Ciężko mu zrobić ładne zdjęcie… Poczułem przy nim to samo, co pod egipskimi piramidami… Lekkie rozczarowanie. Wyobrażałem go sobie jako niebotyczny monument. Ale za to fascynująca okolica, pełna niezwykłych budowli, labirynt wykutych w różowiutkiej skale ścieżek, niezapomniana gra świateł – to wynagradza wszelki niedosyt niesamowitości!
Bet Methane Alem. Chyba największy w Lalibeli. Niestety, jak większość tutejszych zabytków, przykryty zadaszeniem, co totalnie psuje wrażenie, jakie mógłby wywierać. Coś za coś, trwałość w zamian za estetykę. Na szczęście zostało jeszcze wnętrze, fascynująco oświetlone.
Najbardziej urzekające były dla mnie korytarze wykute w skale, tworzące bajkową scenerię…
W Lalibeli oprócz skalnych kościołów (przeznaczonych do zwiedzania jest ich aż trzynaście) – niezwykle ciekawie wspominam wielki targ! Powyżej mamy stoisko z ostrą papryką – jest ona tak ostra, że przechodząc między dziesiątkami kopczyków suszonego warzywa trzeba było zatykać nos… zapach wprost palił! Obok mamy sekcję sprzedawców jakiegoś ziółka, z którego przyrządza się lokalny napój, chyba właśnie tedż. Niezwykle ciekawy mają tutaj miód. Jest w trzech gatunkach: czarny, czerwony i biały. Różnią się stopniem oczyszczenia oraz zawartością… owadów! W tym białym jest najmniej utopionych pszczół… za to wosku prawie że pół na pół. Mimo wszystko – pycha! Próbowałem!
Oto mamy etiopskie widoczki górskie, najpiękniej jest rzecz jasna w górach Simien… Ale nie tylko. Etiopia ogólnie rzecz biorąc jest górzysta, a to oznacza zwykle właśnie przepiękne widoki!
Południe bywa kamieniste, bywa równinne, nie brakuje gór, ale tak samo jak północ – zaskakuje kolorami! Na zdjęciu z prawej strony dolina wyschłej rzeki. W sezonie bywa tu woda, teraz jest szlak komunikacyjny…
Jezioro Abaja, południe kraju. Pełne hipopotamów, krokodyli, marabutów i całego mnóstwa innego ziemnowodnego zwierza. Rybacy przemierzają je na charakterystycznych tratwach, nie przejmując się w ogóle przepływającymi obok krokodylami… Bardzo podobał mi się kamienisty brzeg, zbudowany z przepięknego piaskowca o charakterystycznej fakturze.
Etiopski zwierzostan. Szczurokształtny zwierz nie ma nic ze szczurem wspólnego – to góralek abisyński, posiadający zarówno kły jak i kopytka… Obok niego z prawej – kruk grubodzioby, największy z krukowatych, występuje chyba tylko w górzystym rejonie Etiopii i Somalii. Na dole – dzioborożec afrykański, Toko Srokaty (tockus hemprichii). Ten zamieszkuje tylko rejon Etiopii. Ale za to w Namibii można spotkać jego kuzyna, bardzo doń podobnego, ale nie nazywajacego się już Tockus hemprichii, tylko Tockus leucomelas.
Z ciekawszych widoków, jakie jeszcze wpadły mi zarówno w pamięć, jak i w obiektyw, był ten oto sprzedawca drobiu. Niemniej wbijające się garść wspomnień były etiopskie drogi… niemiłosiernie dziurawe… Dwa słowa warto poświęcić indżerze, narodowej etiopskiej potrawie. Jest to raczej miejscowy chleb, wnpostaci naleśnika. Oto piecze się on tu obok, na wolnym ogniu. Opisywany jako ohydny, jest w rzeczy samej bardzo interesujący, może też się okazać wbrew pozorom przysmakiem, jeżeli się wie, jak go spożywać… należy bowiem koniecznie zwinąć go w rulonik, i zamaczać w sosie, lub wręcz zrobić naleśnik z indżery i sosu… Wtedy pychotka!
Więcej wypraw, więcej zdjęć, więcej niezwykłych krain: zapraszam