320 likes | 459 Vues
Samorzutność procesów społecznych i dziejowych oraz ich zinstytucjonalizowanych rezultatów. Adam Smith, Immanuel Kant, Georg Wilhelm Hegel.
E N D
Samorzutność procesów społecznych i dziejowych oraz ich zinstytucjonalizowanych rezultatów Adam Smith, Immanuel Kant, Georg Wilhelm Hegel
Monteskiusz, szkoccy filozofowie oświeceniowi (A. Ferguson, D. Hume, A. Smith), I. Kant i G.W. Hegel wskazywali, iż ludzkie działania mimo, iż nie są ukierunkowane na cele zbiorowe, służą ich realizacji. Wielość pozornie rozbieżnych i chaotycznych dążeń i działań w dłuższym czasie prowadzi do wyłonienia się utrwalonych obyczajów, instytucji, praw i reguł zycia społecznego. Nie wszystko co zaplanowane daje się zrealizować. Wiele z tego, co sprawia wrażenie zaprojektowanego jest dziełem przypadku.
Adam Smith (1723-1790) W opublikowanej w 1759 r. Teorii uczuć moralnych (przekł., wstęp i przypisy D. Petsch, Warszawa 1989, cz. 2, dz. I, rozdz. V, s. 112-113) Adama Smitha określenie „niewidzialna ręka" oznacza stałą prawidłowość:
„Bogaci wybierają z kopca jedynie to, co jest najcenniejsze i najprzyjemniejsze. Spożywają niewiele więcej niż człowiek biedny i pomimo naturalnego samolubstwa i zachłanności, choć mają na względzie jedynie własną wygodę, choć jedynym celem wysuwanym wobec kroci zatrudnianych do ciężkiej pracy ludzi jest zaspokojenie ich własnych czczych nienasyconych pragnień, dzielą z biedakami produkt ich wkładu do pomnożenia zbiorów.
Niewidzialna ręka [podkr. - M. K.] prowadzi ich do dokonania nieomal takiego samego podziału artykułów pierwszej potrzeby, który by następował, gdyby podzielić ziemię na jednakowe części między wszystkich jej mieszkańców i w ten sposób samorzutnie i bezwiednie przyczynia się do zwiększenia korzyści społeczeństwa i dostarcza środków do rozmnażania gatunków".
W r. 1776 sformułowanie „niewidzialna ręka" pojawia się ponownie w Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów. Oto najbardziej znany fragment głównego dzieła Smitha: „Ale każdy człowiek umieszcza swój kapitał w wytwórczości jedynie ze względu na zysk... Ponieważ zaś każdy człowiek stara się, jak tylko może, aby użyć swego kapitału w wytwórczości krajowej oraz tak pokierować tą wytwórczością, ażeby jej produkt posiadał możliwie największą wartość, przeto każdy człowiek pracuje z konieczności nad tym, by dochód społeczny był jak największy. Co prawda nie zamierza on na ogół popierać interesów społecznych ani leż nie wie, w jakim stopniu je popiera.
Kiedy woli popierać wytwórczość krajową, a nie zagraniczną, ma wyłącznie na uwadze swe własne bezpieczeństwo, a gdy kieruje wytwórczością tak, aby jej produkt posiadał możliwie najwyższą wartość, myśli tylko o swym własnym zarobku, a jednak w tym, jak i w wielu innych przypadkach, jakaś «niewidzialna ręka» kieruje nim tak, aby zdążał do celu, którego wcale nie zamierzał osiągnąć. Społeczeństwo zaś, które wcale w tym nie bierze udziału, nie zawsze na tym źle wychodzi. Mając na celu swój własny interes człowiek często popiera interesy społeczeństwa skuteczniej niż wtedy, gdy zamierza mu służyć rzeczywiście. Nigdy nie zdarzyło mi się widzieć, iżby wiele dobrego zdziałali ludzie, którzy udawali, iż handlują dla dobra społecznego" (A. Smith, Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, Warszawa 1954, przekł. zbiór., t. 2, ks. IV, 2, s. 45-46.).
Interesujące, iż nieco wcześniej w 1748 roku w dziel O duchu prawMonteskiusz (Charles Louis de Secondat baron de Montesquieu (1689-1755)) dostrzegł zależność między realizacją dobra powszechnego i dążeniem do własnego interesu, choć pojmował je jako działanie ze względu na honor: „Honor porusza wszystkie cząstki ustroju państwowego; spaja je siłą swego działania; dzięki niemu każdy dąży do dobra powszechnego, mniemając, iż goni jedynie za własnym interesem." (O duchu praw, przeł. T. Boy-Żeleński, przejrzał i uzupełnił M. Sczaniecki, Warszawa 1957, t. 2, ks. III, rozdz. VII, 57-58).
Immanuel Kant (1724-1804), Pomysły do ujęcia historii powszechnej w aspekcie światowymprzeł. I. Krońska [w:] Przypuszczalny początek ludzkiej historii, przeł. M. Żelazny, I. Krońska, A. Landman, Toruń 1995 Teza czwarta Środkiem, jakim posługuje się przyroda w tym celu, ażeby mogły się rozwinąć wszystkie dane przez nią ludzkości zadatki, jest ich antagonizm w społeczeństwie, który staje się w ostatecznej instancji przyczyną prawidłowego porządku społecznego.
— Przez antagonizm rozumiem tutaj aspołeczną towarzyskośćludzi (dieungeselligeGeselligkeit der Menschen), tzn. cechującą ich skłonność do życia społecznego, łączącą się jednak z powszechnym oporem, który wciąż grozi rozbiciem społeczeństwa. Jest oczywiste, że zadatki tego leżą w naturze ludzkiej. Człowiek ma skłonność do uspołecznienia, ponieważ tylko w stanie uspołecznionym czuje się bardziej człowiekiem, tj. czuje, jak rozwijają się jego zadatki przyrodzone.
Ale ma również wielką skłonność do odosabniania się (izolowania), ponieważ jednocześnie znajduje w sobie aspołeczną chęć urządzenia wszystkiego wedle własnego upodobania, która to chęć napotyka ze wszystkich stron na opór, i ponieważ jest też świadom tego, że sam skłonny jest do analogicznego oporu wobec innych ludzi.
Ten to właśnie opór mobilizuje wszystkie siły człowieka, sprawia, że przezwycięża on swoją skłonność do lenistwa i gnany ambicją, żądzą władzy lub bogactwa, dąży do zdobycia sobie pozycji wśród bliźnich, których nie może znieść, ale bez których nie może się też obyć. Dopiero wtedy zostaje dokonany pierwszy prawdziwy krok od barbarzyństwa do cywilizacji, która w istocie polega na społecznej wartości człowieka.
Wtedy też zaczynają się stopniowo rozwijać wszelkie talenty, wykształcą się smak, a dzięki postępującemu oświeceniu zostają położone podwaliny pod taki sposób myślenia, przy którym prymitywne zadatki przyrodzone rozeznania moralnego będą się mogły z czasem przeobrażać w określone zasady praktyczne, dzięki czemu patologiczna, bo wymuszona zgoda na życie w społeczeństwie, będzie się mogła wreszcie przekształcić w związek moralny.
Bez tych cech aspołecznych (chociaż same w sobie nie są one bynajmniej przyjemne), których wynikiem jest opór, jaki musi napotkać każdy człowiek w swoich egoistycznych uroszczeniach, w jakiejś arkadyjskiej społeczności pasterskiej, w której panowałaby całkowita harmonia, skromność i miłość wzajemna, wszystkie talenty pozostałyby na zawsze ukryte w zarodku; ludzie, łagodni jak wypasane przez nich owieczki, przywiązywaliby do swej egzystencji znaczenie niewiele większe niż do egzystencji swych zwierząt. Tacy ludzie nie mogliby wypełnić pustki stworzenia z uwagi na jego cel, jako przyroda rozumna.
Toteż dzięki niechaj będą \ przyrodzie za niezgodę, za zawistną rywalizację próżności, za nigdy \ nie zaspokojoną żądzę posiadania, a nawet władzy! Bez tych przywar wszystkie znakomite zadatki wrodzone ludzkości pozostałaby na zawsze nierozwinięte. Człowiek chce zgody - ale przyroda wie lepiej, co jest dobre dla jego gatunku: ona chce niezgody. Człowiek chce żyć w dostatku i zadowoleniu - ale przyroda nie pozwala mu na gnuśność i zadowolenie z tego, co już posiada, każe mu się rzucać w wir pracy i mozołu po to, ażeby musiał wysiłkiem swej inteligencji znajdować sposoby wydobycia się z trudności.
Wrodzona człowiekowi skłonność do konfliktów, będąca źródłem uczuć aspołecznych i ustawicznego oporu - skłonność, z której wynika tyle zła, ale która jednocześnie, zmuszając do podejmowania wciąż nowych wysiłków, pobudza do rozwijania zadatków przyrodzonych - pozwala się domyślać ustanowienia mądrego Stwórcy, a nie ręki jakiegoś złego ducha, który zepsuł lub z zawiści zupełnie zniszczył dzieło przez Stwórcę wspaniale przygotowane.
Georg Wilhelm Friedrich Hegel (1770-1831) Wykłady z filozofii dziejów, Wstęp, t. I, przeł. J. Grabowski i A. Landman, Warszawa 1958 Wielcy ludzie w historii, to właśnie tacy ludzie, których cele partykularne zawierają treść substancjalną wyrażającą wolę ducha świata.
Zasługują na nazwę bohaterów, ponieważ cel swój i powołanie czerpali nie tylko ze spokojnego, uporządkowanego, istniejącym układem stosunków uświęconego biegu rzeczy, lecz ze źródła,, którego treść była ukryta i jeszcze nie dojrzała do współczesnego istnienia — z wewnętrznego, podziemnego jeszcze ducha, który uderza w skorupę zewnętrznego świata i rozsadza ją, ponieważ jest jądrem różnym od jądra tej skorupy. Dlatego też zdaje się, że ludzie ci czerpią sami z siebie, a czyny ich powołały do życia układ stosunków w świecie, będący wyłącznie ich sprawą i ich dziełem.
Jednostki takie nie miały w tych swoich celach świadomości idei w ogóle; byli to ludzie praktyczni, działacze polityczni. Ale byli to zarazem ludzie myślący, orientujący się w tym, co jest konieczną potrzebą i nakazem epoki. I to jest właśnie prawda ich epoki i ich świata, to jest, że tak powiemy, owo genusproximum, które wewnętrznie było już dane. Ich to zadaniem było rozpoznać to ogólne, ten konieczny, najbliższy szczebel rozwoju ich świata, uczynić go własnym celem i poświęcić mu swoją energię. Postacie historyczne, bohaterów jakiejś epoki należy przeto uznać za ludzi najdalej widzących; ich czyny, ich mowy są tym najlepszym, co stworzyła ich epoka.
Wielcy ludzie wytężali wolę, aby zadowolić siebie, a nie innych. Najlepsze nawet plany i najżyczliwsze rady, jakie mogliby otrzymać od innych, byłyby zapewne błędne i fałszywe; oni to bowiem byli właśnie tymi, którzy najlepiej rozumieli sytuację i od których raczej wszyscy inni się uczyli i albo uznawali ich racje? albo przynajmniej podporządkowywali się im. Albowiem duch, który wysunął się daleko naprzód, jest wewnętrzną istotą wszystkich jednostek, tylko że nieświadomą, i dopiero wielcy ludzie uświadamiają ją innym. Dlatego jednostki te idą za takimi przewodnikami dusz, czują bowiem nieodpartą moc własnego, im samym przeciwstawiającego się wewnętrznego ducha.
Jeśli rzucimy okiem na los tych wielkich postaci historycznych, które powołane były na wykonawców woli ducha świata, to zobaczymy, że los ten nie był szczęśliwy. Nie osiągnęli spokoju i zadowolenia, całe ich życie było pracą i mozołem, cała ich istota jedną namiętnością. Kiedy cel został osiągnięty, odpadają niby próżna łupina od jądra owocu. Umierają młodo, jak Aleksander, giną zamordowani, jak Cezar, zsyłani są na św. Helenę, jak Napoleon.
Tę złowrogą pociechę, że wielcy ludzie nie zaznali tego, co nazywa się szczęściem, i że szczęście zdolne jest dać tylko życie prywatne, które może upływać w bardzo rozmaitych zewnętrznych okolicznościach — tę pociechę niech czerpią z dziejów ci, którzy jej potrzebują. A potrzebuje jej tylko zawiść, którą drażni wszystko, co wielkie i wybitne, która stara się ją pomniejszyć i wykryć na nim plamy. Także w nowszych czasach wykazywano nieraz, że monarchowie nie są na swych tronach szczęśliwi, skutkiem czego nikt nie zazdrości im tronu i każdy łatwo godzi się z tym, że nie on sam, lecz oni na nim zasiadają. Człowiek wolny nie bywa zresztą zawistny, lecz z uznaniem odnosi się do wszystkiego, co wielkie i raduje się jego istnieniem.
Historyczne postacie należy więc oceniać z punktu widzenia owych ogólnych momentów, które stanowią istotną treść interesów, a więc i namiętności jednostek. Są oni ludźmi wielkimi, ponieważ chcieli i dokonali czegoś wielkiego, czegoś, co nie było wytworem wyobraźni lub złudzeniem, lecz rzeczą słuszną i konieczną. Ten sposób oceny wyłącza tak zwany psychologiczny punkt widzenia, który dogadzając najlepiej zawiści stara się wnikać w tajniki duszy, by wyjaśnić pobudki czynów i przedstawić je w postaci tak subiektywnej, że w końcu wszystkie czyny zdają się być wynikiem małych lub wielkich namiętności, wynikiem jakiejś pasji, i że sprawcy ich ze względu na te namiętności i pasję nie byli ludźmi moralnymi.
Aleksander Macedoński podbił znaczną część Grecji, a następnie Azję, a więc, powiadają, był żądny podbojów. Działał jedynie z żądzy sławy i z żądzy podbojów, a dowodem, że takie były pobudki jego działania, jest to właśnie, iż przedsiębrał czyny, które przyniosły mu sławę. Iluż to bakałarzy już nie wykazywało, że Aleksander Wielki, że Juliusz Cezar kierowali się takimi namiętnościami i dlatego byli ludźmi niemoralnymi! Skąd tym samym już wynika, że on, bakałarz, jest człowiekiem doskonalszym od tamtych, gdyż namiętnościom takim nie ulega, czego dowodem jest to, że nie podbija Azji, nie zwycięża Dariusza i Porusa, lecz sam nieźle żyje i innym żyć pozwala.
Psychologowie tacy żerują głównie na życiu prywatnym wielkich postaci historycznych i na tym, co ich charakteryzuje jako ludzi prywatnych. Każdy człowiek musi jeść, pić, ma przyjaciół i znajomych, podlega uczuciom i chwilowym porywom.
Dla kamerdynera nikt nie jest bohaterem, mówi znane przysłowie, które uzupełniłem w ten sposób (a Goethe powtórzył to w dziesięć lat później), że nie dlatego, by ten nie był bohaterem, lecz dlatego, iż tamten jest kamerdynerem. Wszak on to ściąga bohaterowi buty, ściele mu łóżko, zna jego predylekcję do szampana itd.
Osobistości historyczne, obsługiwane w dziejopisarstwie przez takich psychologicznych kamerdynerów, niedobrze na tym, wychodzą; ściągają ich oni z wyżyn, sprowadzają do poziomu, a nawet o parę szczebli poniżej poziomu moralnego owych przenikliwych znawców ludzkiej duszy.
Homerowy Tersytes, łający królów, jest figurą, która przetrwa wsze czasy. Wprawdzie nie w każdej epoce dostaje on za to, jak w czasach Homera, tęgim kijem, ale zawiść i upór tkwią jak cierń w jego skórze, a nieśmiertelny robak, który go toczy, to udręka zawodu, że jego znakomite plany i krytyki świat pozostawia bez jakiegokolwiek efektu. Można doprawdy, odczuwać złośliwą radość z powodu losu tersytyzmu.
Wielkie postacie historyczne nie mają zazwyczaj tej praktycznej trzeźwości, aby pamiętać o takich czy innych drobiazgach, aby liczyć się z wieloma rzeczami, gdyż oddane są niepodzielnie i bez zastrzeżeń jednemu tylko celowi. Dlatego to zdarza się nieraz, że odnoszą się lekkomyślnie do innych spraw wielkich, a nawet świętych, i postępowanie to można oczywiście z moralnego punktu widzenia ganić. Ale wielki człowiek musi zdeptać na swej drodze niejeden niewinny kwiat i niejedną rzecz zburzyć.
Interes szczególny namiętności jest więc nierozerwalnie związany z wprowadzeniem w czyn celu ogólnego; to, co ogólne, wynika bowiem z tego, co szczegółowe i określone, oraz z ich negacji. Interesy szczegółowe zwalczają się wzajemnie i część ich skazana jest na zagładę. Idea ogólna nie wdaje się w te przeciwieństwa i w tę walkę, nie naraża się na niebezpieczeństwo; niezagrożona i nienaruszona trzyma się jakby na dalszym planie. Można to nazwać chytrością rozumu, że każe namiętnościom działać dla siebie,/ przy czym to, co dzięki temu dochodzi do istnienia, ponosi straty i ofiary.
Mamy tu bowiem do czynienia ze zjawiskiem, a w zjawiskach jedna część jest niczym, druga zaś ma wartość pozytywną. Sprawy partykularne są przeważnie zbyt drobne w stosunku do ogólnych: jednostkę składa się w ofierze i skazuje na zagładę. Idea opłaca haracz istnienia i znikomości nie własnym kosztem, lecz kosztem namiętności jednostek.
Jeśli tedy musimy się pogodzić z tym, że jednostka, jej cele i realizowanie tych celów składane są w ofierze, a jej szczęście w ogóle oddane jest na los świata przypadku, do którego należy, oraz z tym, że rozpatrujemy jednostki w ogóle jedynie jako środki, to jest w nich jednak pewna strona, którą nawet w porównaniu z tym, co najwyższe, wahamy się rozpatrywać z tego tylko punktu widzenia, ponieważ nie jest ona czymś po prostu podrzędnym, lecz istnieje w nich jako coś, co samo w sobie jest wieczne i boskie. Tym jest moralność, etyka, religijność.